„Nie wiesz, od czego zacząć zmianę? Zacznij od tego wywiadu”
Czy można przeżyć własną transformację i potem prowadzić innych?
Mateusz Donajski – certyfikowany High Performance Coach i twórca Akademii High Performance – sam przeszedł drogę od kryzysu zdrowotnego, przez sportową determinację, aż po pracę z zarządami największych firm i mistrzami świata. W szczerej rozmowie opowiada, z czym naprawdę zmagają się jego podopieczni, jak wygląda skuteczna zmiana od środka i dlaczego na rynku brakuje autentycznych mentorów.
To wywiad o sile nawyków, odpowiedzialności i życiu, które naprawdę warto przeżyć.
Na początek – jak wyglądała Pana droga? Czy mógłby Pan streścić, jak to się wszystko zaczęło?
Moja droga była naprawdę złożona i pełna zakrętów, ale postaram się to ująć w skrócie. Około 12 lat temu zacząłem poważniej działać w internecie, a tak na dobre – dziesięć lat temu, kiedy jako trener przygotowania motorycznego i online zacząłem pracować ze sportowcami sportów walki oraz osobami z chorobami autoimmunologicznymi. Sam zresztą należę do tej grupy – mam RZS, ADHD i od dzieciństwa zmagałem się z otyłością. Przełomowy moment nastąpił, gdy zobaczyłem w lustrze własne odbicie przypominające mojego ojca – wtedy postanowiłem, że muszę coś zmienić. Nikt nie chciał mi pomóc: ważyłem 135 kg, miałem nadciśnienie i problemy zdrowotne. Zacząłem więc samodzielnie uczyć się medycyny – od książek, notatek znajomych studentów i własnych eksperymentów na sobie.
Z czasem odkryłem pasję do sportów walki i pomagania innym, co zaowocowało współpracą z zawodnikami, w tym Marcinem „Kukajem” Sendwickim – pierwszym Polakiem z tytułem mistrza świata Strongman poniżej 105 kg. Potem przyszła praca z Mateuszem Duszmalem – mistrzem świata Muay Thai federacji WBC. Dzieliłem się wiedzą w social mediach, bo wierzyłem, że trzeba mówić o ludzkim ciele opierając się na badaniach i sprawdzonych danych. Ale zrozumiałem też, że sama wiedza to za mało – trzeba umieć dotrzeć do drugiego człowieka. Zacząłem więc zgłębiać neuroanatomię, psychiatrię, psychologię behawioralną, aż trafiłem na książkę Brendona Burchard-a o nawykach wysokiej skuteczności. To był mój przełom – tak zostałem certyfikowanym High Performance Coachem.
W pierwszym roku działalności coachingowej prawie zbankrutowałem – trafiłem na najgorszy moment wizerunkowy dla coachów, kiedy rynek był zalany tanim NLP i coachingiem bez zaplecza naukowego. Ale wróciłem – z większą pokorą, recertyfikacją, świeżą głową. Dziś pracuję w szerokim zakresie usług z firmami o przychodach 100 mln+, z topowymi sportowcami, przedsiębiorcami i postaciami jak Maciej Kawulski. I czuję, że to dopiero początek.
Z jakimi problemami najczęściej przychodzą do Pana podopieczni?
Świetne pytanie – i myślę, że powinno ono częściej padać w kulturze psychologów, terapeutów i coachów, bo odsłania ważne nieporozumienie na linii psycholog–coach. Otóż wbrew pozorom, większość osób, które do mnie trafiają, zmaga się z bardzo podobnymi wyzwaniami. Najczęściej dotyczą one braku klarowności w działaniu i słabej integralności osobistej – ludzie nie potrafią dotrzymać obietnic, które składają sami sobie, nie mają jasno określonej ścieżki czy celu, przez co nie są w stanie realizować nawet tych rzeczy, które lubią i chcą robić. Przykład? Ktoś chce schudnąć, ma dobrze dobraną dietę i trening, ale wciąż nie realizuje planu – nie z braku wiedzy, tylko z braku wewnętrznego uporządkowania.

Często też podopieczni nie potrafią nazwać swoich wartości – a jeśli nie wiesz, co jest dla ciebie ważne, to jak masz wiedzieć, gdzie iść? Lubię zadawać prowokujące pytania, które zmuszają mózg do spojrzenia na siebie z zupełnie innej perspektywy – to kluczowe w mojej pracy. Kolejne bardzo częste wyzwanie to brak pewności siebie, z którym ludzie nie powinni w ogóle trafiać do psychologów czy terapeutów, a jednak tam trafiają, i to bez efektu. Moi klienci nie rozróżniają pewności siebie od arogancji czy poczucia autorytetu – a to zupełnie . Pewność siebie to fundament, który nie zmienia się zależnie od sytuacji – jeśli jest niska, to trzeba pracować nad jej przyczynami.
Większość osób, które do mnie trafiają, zmaga się z bardzo podobnymi wyzwaniami. Najczęściej dotyczą one braku klarowności w działaniu i słabej integralności osobistej – ludzie nie potrafią dotrzymać obietnic, które składają sami sobie, nie mają jasno określonej ścieżki czy celu, przez co nie są w stanie realizować nawet tych rzeczy, które lubią i chcą robić.
Wielu moich klientów boi się oceny innych, nie podejmuje działania lub cierpi na perfekcjonizm, który paraliżuje ich rozwój. I wreszcie, są też tacy, którzy chcą wykorzystać swój pełen potencjał – wiedzą, że mają w sobie „peak performance” i chcieliby działać na tym poziomie cały czas. Ale to nie jest kwestia motywacji czy dyscypliny. To kwestia zrozumienia, jak budować nawyki, które nie wypalają, a napędzają – i jak działać skutecznie, ale w zgodzie ze sobą. High performance to nie grind i nie „zasuwanie” na siłę – to świadoma, dobrze zaprojektowana droga rozwoju.
Czy jest jakiś wspólny mianownik, od którego zaczyna Pan pracę z podopiecznymi? Jakiś temat, punkt wyjścia?
Tak – zawsze zaczynam od diagnostyki. Siadam z człowiekiem i zadaję bardzo proste, ale trafne pytania: „Czego się boisz?”, „Co cię denerwuje?”, „Jakie to ma konsekwencje?”, „Gdzie masz największe wyzwania i kiedy to najmocniej czujesz?”. Chodzi o to, żeby dobrze zrozumieć sytuację klienta – nie tylko po to, by mu pomóc, ale również po to, by ustalić, czy ja jestem odpowiednią osobą do pracy z nim, czy też powinien trafić do terapeuty, szczególnie w przypadku uzależnień.
Czasami dopiero w trakcie rozmowy wychodzi, że ktoś pali codziennie trawkę, jest wysoko funkcjonującym alkoholikiem albo mierzy się z uzależnieniem – wtedy od razu mówię jasno: nie jestem terapeutą uzależnień. Mogę pomóc, ale tylko jeśli idziemy zgodnie z naukową metodologią i złotymi standardami, a najlepiej, jeśli taka osoba najpierw trafi do specjalisty. Niestety w Polsce nadal brakuje dobrze wykształconych, skutecznych terapeutów, a rynek zalewają ludzie bez odpowiedniego przygotowania – po kursach weekendowych, z dyplomem od „lokalnego Cześka”, jak to czasem ironicznie mówię.
Ja sam studiuję psychologię – dla siebie, z potrzeby pogłębiania wiedzy. Ale zgodnie z prawem, nawet dziś mógłbym powiesić tabliczkę „psycholog” na drzwiach. To pokazuje, w jakim bałaganie funkcjonujemy. Mimo to, w pracy z osobami uzależnionymi mam 100% skuteczności – ale tylko dlatego, że pracuję wyłącznie z osobami gotowymi na zmianę. Takimi, które naprawdę już „muszą”, a nie tylko chcą. I kiedy prowadzę ich krok po kroku zgodnie z badaniami, bez grzebania w przeszłości, tylko skupiając się na tym, co mogą zrobić dziś, żeby jutro wyglądało inaczej – to po prostu działa. W dłuższej perspektywie wszyscy moi podopieczni rzucili nałóg.
Problemem pozostaje natomiast to, że w Polsce jest zbyt mało ludzi, którzy rzeczywiście są przygotowani, żeby pomagać w ten sposób. I dopóki nie ustandaryzujemy zawodu terapeuty czy psychologa na poziomie systemowym, dopóty wiele osób będzie błądziło – mimo szczerych chęci. W krajach, które rozumieją znaczenie psychologii dla zdrowia społecznego, inwestuje się w dobrych specjalistów, bo wiadomo, że to się po prostu opłaca. Mam nadzieję, że my też w końcu do tego dojrzejemy.
W Polsce jest zbyt mało ludzi, którzy rzeczywiście są przygotowani, żeby pomagać w ten sposób. I dopóki nie ustandaryzujemy zawodu terapeuty czy psychologa na poziomie systemowym, dopóty wiele osób będzie błądziło – mimo szczerych chęci.
Gdyby to Pan miał szukać pomocy – psychologa, coacha czy terapeuty – na co zwróciłby Pan szczególną uwagę? Co byłoby dla Pana sygnałem, że to właściwa osoba?
To bardzo ważne pytanie, bo ja sam – jako coach i mentor – również podlegam superwizji, a do tego korzystam z terapii psychologicznej. Uważam, że to jedna z najlepszych inwestycji, jakie można zrobić dla siebie – niezależnie od tego, czy czujesz się dobrze, czy nie. Tak jak codziennie myjesz zęby, tak samo warto dbać o higienę psychiczną – to powinien być nawyk, normalna część życia.
A czego bym szukał? Przede wszystkim kontraktu i kontekstu etycznego. Jeżeli psycholog czy terapeuta nie ustala z nami zasad współpracy, nie określa celu, nie mierzy efektów – to ja widzę w tym problem. Bardzo ważna jest również osobowość – musi „zaiskrzyć”, muszę czuć, że to jest „moja osoba”, z którą chcę pracować. Jeśli to kliknie, to kolejnym elementem jest pytanie: czy ta osoba pracuje metodycznie i naukowo, czy tylko udaje wsparcie za pieniądze?

Niestety, wielu specjalistów – z moich obserwacji – nie nagrywa sesji, nie daje wglądu klientowi, nie mierzy postępów, nie prowadzi checklist ani nie oferuje planu. A jeżeli nie potrafisz klientowi wyjaśnić, w którą stronę zmierzacie, to – zgodnie z zasadą Einsteina – prawdopodobnie sam tego nie rozumiesz. Terapeuta czy coach musi umieć wyjaśnić, co robi i po co. Jeśli nie potrafi, może brakuje mu wiedzy, zrozumienia tematu albo umiejętności przekazywania.
To, czego szukam u drugiego człowieka, to również zrozumienie procesu i poczucie wpływu. Klient powinien wiedzieć, czego się spodziewać, jakie są kolejne kroki, a jego doświadczenia powinny być mierzalne, nawet jeśli nie wszystko da się ująć w liczbach. Możemy sprawdzić, czy zmniejszyła się liczba zachowań szkodliwych, czy klient lepiej radzi sobie w trudnych sytuacjach, czy czuje większą kontrolę nad swoim życiem.
I jeszcze jedno – wielu ludzi przychodzi do mnie po doświadczeniach terapii, które pozostawiły w nich poczucie niezrozumienia. Mówili: „Czułem, że moje słowa nie mają znaczenia. Że ktoś mnie od razu zaszufladkował”. A przecież to wbrew całej etyce pracy psychologa. Jeśli klient czuje się potraktowany schematem, to znaczy, że zawiedliśmy go jako profesjonaliści. Pomoc zaczyna się od usłyszenia. Bez tego nie ma ani relacji, ani skuteczności.
A odnosząc to do Pana metody pracy – z jakimi narzędziami wychodzą podopieczni z procesu? Jakich realnych zmian mogą się spodziewać?
To bardzo dobre pytanie, bo w mojej metodzie wszystko jest mierzalne – od efektów emocjonalnych po realne zmiany w życiu. Każda osoba pracująca ze mną prowadzi dziennik, i to nie tylko prywatnie – to dziennik społeczny, dostępny dla wszystkich uczestników Akademii. Każdy może tam zadać pytanie, udzielić wsparcia, ale obowiązują ścisłe zasady: zero oceniania, tylko wspieranie. Jeśli ktoś złamie tę zasadę – mimo opłacenia udziału – zostaje usunięty. To gwarantuje bezpieczeństwo i autentyczność w grupie, która nie boi się poruszać tematów bardzo trudnych, często takich, o jakich ludzie nie mówią nawet w terapii.
Miałem sytuację, gdy jedna z uczestniczek przyjechała na szkolenie i powiedziała, że za kilka dni będzie zeznawać w sądzie przeciwko mężczyźnie, który zgwałcił jej matkę. On nadal mieszka dwie klatki dalej. To są sytuacje, które pokazują, że ta przestrzeń działa – ludzie nie boją się mówić o tym, co naprawdę ich boli, a to wymaga ogromnego zaufania. I właśnie dlatego tak bardzo dbam o warunki, w jakich pracujemy – nie wpuszczam do Akademii przypadkowych osób.
Efekty? Poza przypadkami rzucenia uzależnień – od alkoholu, marihuany, nikotyny, a nawet twardych narkotyków, najczęstsze zmiany to rozwój samooceny, pewności siebie oraz zmiana nawyków.
Moi podopieczni uczą się: czym naprawdę są nawyki, jak działają mechanizmy prokrastynacji, perfekcjonizmu czy porzucania projektów, dlaczego pewne rzeczy udaje im się wdrożyć, a inne nie, ile faktycznie trwa budowanie nawyku i jak go odzyskać, gdy zostanie porzucony.
Całość opieram na badaniach naukowych, m.in. na teorii systemów myślenia Daniela Kahnemana – uczę, jak zbudować automatyzmy, które nie wymagają każdorazowego „siłowania się” z decyzją, tylko stają się naturalną częścią codziennego życia. To są trwałe, realne zmiany – nie chwilowe efekty, ale głęboka przebudowa myślenia i działania.
Czy dziś, z perspektywy lat pracy z ludźmi, widzi Pan większe zapotrzebowanie na wsparcie mentora niż kilka lat temu? Czy coś się zmieniło? Skąd może wynikać ta zmiana?
Zdecydowanie tak – zapotrzebowanie na pracę z mentorem czy coachem rosło przez ostatnie lata i nadal rośnie, co potwierdzają nie tylko moje obserwacje, ale i badania organizacji takich jak WHO. Mamy do czynienia z pogłębiającym się kryzysem emocjonalnym i społecznym. Ludzie szukają przewodników, ale tych autentycznych – z doświadczeniem, nie tylko z teorią. I tu pojawia się problem: jest nas po prostu za mało.
Wielu mentorów i coachów nie ma realnego doświadczenia w tym, czego uczą. Jak ktoś, kto nigdy nie walczył, ma przygotować zawodnika sportów walki? Jak ktoś, kto nigdy nie prowadził firmy, ma wspierać przedsiębiorców? To właśnie doświadczenie – niekoniecznie spektakularne, ale prawdziwe – buduje zaufanie i daje skuteczność. Widzę ten niedobór na wszystkich poziomach – od dzieci i ich rodziców, przez artystów i sportowców, aż po liderów firm z obrotami 100 mln+, z którymi pracuję indywidualnie.
Zapotrzebowanie na pracę z mentorem czy coachem rosło przez ostatnie lata i nadal rośnie. Mamy do czynienia z pogłębiającym się kryzysem emocjonalnym i społecznym. Ludzie szukają przewodników, ale tych autentycznych – z doświadczeniem, nie tylko z teorią.
Przedsiębiorcy, którzy osiągnęli już stabilizację finansową, zaczynają rozumieć, że pieniądze nie rozwiążą wszystkiego – i wtedy zaczynają szukać głębszego sensu, skutecznych narzędzi, zrozumienia siebie. Niestety wiele osób, które oferują im pomoc, nie ma kontekstu, nie zna emocji towarzyszących realnej odpowiedzialności. Tak samo jak dzieci – często dźwigające niespełnione ambicje rodziców – potrzebują przestrzeni do bycia sobą, nie „projektem do ulepszania”.
Dlatego tak uważam: potrzeba coachów i mentorów jest ogromna, ale ich liczba, jakość i poziom przygotowania nadal są niewystarczające. I to nie jest tylko problem branży – to wyzwanie społeczne, które zaczyna się w szkole, a kończy na salach zarządów największych firm.
I na koniec – jakie przesłanie chciałby Pan zostawić naszym czytelnikom? Co powiedziałby Pan osobom, które dopiero zaczynają pracę nad sobą i jeszcze nie wiedzą, od czego zacząć?
Buduj nawyki, które tworzą w Twoim życiu więcej – więcej miłości, więcej uśmiechu, więcej wdzięczności. Naucz się ekscytować codziennością, stwórz przestrzeń, w której to Ty jesteś bohaterem swojego życia, a nie statystą w scenariuszu innych ludzi.
Przestań oglądać cudze życie przez pryzmat social mediów i mówić, że Twoje „jest do niczego” – zacznij tworzyć własne, pełne prawdziwych emocji. Daj sobie prawo do odczuwania całego spektrum emocji, także tych trudnych, bo one też są piękne i potrzebne. Nie utożsamiaj się z porażką – daj sobie zgodę na akceptację, na asertywność, na wyznaczanie granic.
Żyj świadomie. Obserwuj, jak środowisko wpływa na Twoje uczucia, jak uczucia wpływają na myśli, a myśli na działania. Znajdź swój sens. Zadaj sobie pytanie: kim jestem, czego chcę, co mnie naprawdę satysfakcjonuje? I spraw, żebyś każdego dnia miał szansę odpowiedzieć: jestem sobą – i jestem z tego dumny.
Od czego zacząć?
Przestań oglądać cudze życie przez pryzmat social mediów i mówić, że Twoje „jest do niczego” – zacznij tworzyć własne, pełne prawdziwych emocji. Daj sobie prawo do odczuwania całego spektrum emocji, także tych trudnych, bo one też są piękne i potrzebne.